aaa4 |
Wysłany: Pon 10:50, 06 Sie 2018 Temat postu: |
|
On i Pascal usiedli tylem do kierunku jazdy, kazdy z nich trzymal na kolanach podluzna skrzynke z pistoletami.
-Pan zna miejsce spotkania, Denarnaud? - zapytal Anatol. - Polana
w debowym lasku, we wschodniej czesci majatku.
Denarnaud wychylil sie i udzielil instrukcji woznicy. Strzelily lejce, powoz ruszyl z brzekiem uprzezy.
Jedynie Charles Denarnaud przejawial chec do rozmowy. Zaglebil sie w opowiesciach o dawnych pojedynkach. Wjego sprawozdaniu uczestnicy zawsze strzelali celnie, lecz nikomu nic sie nie stalo. Anatol rozumial, ze znajomy chce dodac mu ducha, wolalby jednak, zeby zamilkl.
Siedzial sztywno wyprostowany, wodzac wzrokiem po okolicy. Myslal, iz moze juz ostatni raz oglada swiat. Aleje drzew ciagnacych sie wzdluz podjazdu, pokrytych siwym szronem. Ciemniejace niebo, blyszczace niczym zwierciadlo, uwienczone wschodzacym ksiezycem. Moze juz nigdy wiecej nie uslyszy gluchego stukania konskich kopyt o twarda ziemie, ktore nioslo sie w parku stlumionym echem.
-Przywiozlem wlasne pistolety - oznajmil Denarnaud, poklepujac
zdobione drewno. - Sam je naladowalem. Skrzynke zapieczetowalem. Be
dziemy ciagnac losy, czy uzyjecie tych, czy broni panskiego przeciwnika.
-Wiem! Wiem - zachnal sie Anatol. Od razu pozalowal wybuchu. - Przepraszam - mruknal. Mam rozstrojone nerwy. Dziekuje panu za troske.
-Zawsze warto trzymac sie etykiety rzekl Denarnaud glosniej, mz nalezalo w ciasnym wnetrzu powozu; Anatol zdal sobie sprawe, ze on takze, wbrew pozorom, ma napiete nerwy. Lepiej, zeby nie bylo zadnych nieporozumien. O ile mi wiadomo, w Paryzu takie sprawy przeprowadza sie calkiem inaczej.
-Nie przypuszczam.
-Cwiczyl pan? - zapytal Denarnaud. Anatol pokiwal glowa.
-W domu jest para pistoletow.
-Jak panu szlo? Celnie pan strzela?
-Przydaloby sie wiecej czasu.
Powoz skrecil w wyboista boczna droge.
Anatol przywolal obraz spiacej Izoldy z wlosami rozrzuconymi na poduszce. Oczyma wyobrazni ujrzal drobna postac o wiotkich bialych ramionach. Pomyslal o zielonych oczach siostry, stale zaciekawionych i spragnionych zycia. I o twarzy nienarodzonego dziecka. Jak bedzie wygladalo?
Dla niego to robie, powiedzial sobie.
Tymczasem jednak swiat skurczyl sie do turkoczacego powozu, drewnianej skrzynki na kolanach Denarnauda i przyspieszonego, nerwowego oddechu Gabignauda.
Powoz przechylil sie w lewo. Kola podskakiwaly na korzeniach. W pewnej chwili Denarnaud huknal piescia w deske i krzyknal do woznicy, by skrecil w drozke po prawej.
Tak sie stalo. Niedlugi czas ciagneli waska sciezka miedzy drzewami, zaraz wyjechali na polane. Po drugiej stronie stal inny powoz. Anatol rozpoznal na nim herb Victora Constanta, hrabiego de Tourmaline, zloty rysunek na czarnym tle. Serce mu sie scisnelo, choc przeciez niczego innego sie nie spodziewal. Dwa gniade konie w paradnych uprzezach, ozdobionych piorami, niecierpliwie grzebaly kopytami. Tuz obok stala grupka ciemno odzianych mezczyzn. |
|